Szklana róża, czyli śniegi Kilimandżaro, 21.04 – dzień 5

Posted: 2013/04/21 in Uncategorized

Wbijam się we wszystkie ubrania, które ze sobą wziąłem, choć jakoś szczególnie zimno nie jest. Jeszcze herbata, woda do plecaka i około 1.00 ruszamy.

Jest bardzo jasno, księżyc prawie w pełni wisi niemal bezpośrednio nad głową, więc po paru krokach wyłączam czołówkę. Idziemy wyraźną ścieżką, ranger jest przewodnikiem (już bez karabinu). Szybko robi się zimniej, gwiazdy świecą przepięknie, widać światła miast i wiosek w oddali. Marsz jest monotonny i wyczerpujący, „Pole, pole” powtarza ranger i każe nam pić wodę. Po ok. 1,5 godz. Dochodzimy do Rhino Point.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dzień 5. Mt. Meru, atak na szczyt, Rhino Point

Robimy krótki postój i czekamy na tych, którzy szli wolniej. Ranger dzieli nas na dwie grupy. Ja, Mwinyi i jedna Kanadyjka, jako silniejsi idziemy przodem, reszta Kanadyjczyków z ich przewodnikiem maszeruje z tyłu. Zaraz za Rhino Point ścieżka się kończy i przestaje być wesoło, albo raczej dopiero zaczyna być wesoło. Księżyc się chowa, robi się bardzo ciemno, a my musimy przełazić przez granie, z jednej strony na drugą, ślizgając się po skałach. Łatwiejsze momenty są, kiedy przez chwilę idziemy samą krawędzią krateru, tyle, że po obu stronach w odległości paru metrów, jest przepaść. Próbuję świecić czołówką, ale choć jest bardzo silna, światło ginie jak w czarnej wacie. W pewnej chwili ranger nas zatrzymuje, przylepionych do skalnej ściany, po której właśnie schodziliśmy. Zgubił drogę! Razem z Mwiny’im idą szukać szlaku, a ja z Kanadyjką zostaję w zupełnych ciemnościach. Zimno przeraźliwie, a każdy ruch grozi upadkiem, więc okoliczności nie bardzo romantyczne. Tkwimy tak trzęsąc się chyba ze 20 minut. Szczęśliwie znajduję w kieszeni paczkę herbatników, które zostały z któregoś lunchu. Wtedy okazuje się, że Kanadyjka nie ma też rękawiczek. I tu przydaje się zapasowa para, którą miałem przy sobie. W końcu wraca ranger. Znalazł szlak kilkanaście metrów wyżej i możemy wspinać się dalej.

Zaczynamy robić przerwy co kilkanaście minut dla wyrównania oddechu. Ja też czuję różnicę wysokości, parę raz mam lekkie zawroty głowy. W sumie jednak wydaje mi się, że radzę sobie całkiem nieźle. Droga cały czas wygląda tak samo, wspinamy się czepiając rękami i nogami. Wreszcie ok. 6.30, wraz ze wschodzącym słońcem, ledwo żywi dochodzimy do szczytu. Mt. Meru zdobyte!

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dzień 5. Mt. Meru zdobyte!

Na szczycie ledwo się mieścimy we czwórkę. Początkowo dookoła tylko mgła, za chwilę jednak opada i robię kilka zdjęć morza chmur i słońca wschodzącego ponad Kilimandżaro. Coś niezwykle pięknego, niezapomniany widok! Jeszcze tylko umieszczam w skalnej szczelinie moją szklaną różyczkę, wpisuję się do pamiątkowej księgi, schowanej w specjalnej skrzyni, Mwinyi robi mi zdjęcia z flagą Polski i Tanzanii i uciekamy przed zimnem w dół.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dzień 5. Mt. Meru, szczyt, ja i mój szklany kwiatek

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dzień 5. Mt. Meru, wschód słońca nad Kilimandżaro

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dzień 5. Mt. Meru, dle tego widoku tu przyszedłem

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dzień 5. Mt. Meru, skały na szczycie

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dzień 5. Mt. Meru, szczyt, kwiatek zostaje wśród skał

Droga w dół okazuje się być znacznie cięższa niż w górę, dobrze że wziąłem kije, a i tak parę razy zdarza mi się ześliznąć na skałach. Buty ślizgają się na mokrych kamieniach jak na lodzie. Dalej jest niewiele lepiej, zjeżdżam po gruzie i wulkanicznym popiele. Nie mam stuptutów i za chwilę w butach mam pełno piachu. Boję się, że po takiej jeździe podeszwy nie wytrzymają zedrę je na strzępy. Mijamy resztę Kanadyjczyków, dalej wspinających się na szczyt. Widoki niesamowite, ale nie da się uchwycić aparatem, za szeroka perspektywa, dodatkowo często dookoła zalega mgła. Kiedy się tylko da robię zdjęcia. Schodzimy krawędzią krateru, udaje mi się przez przerwę w chmurach zrobić zdjęcie nowego stożka (Ash Cone). Potem znowu skały, kolana bolą, szczęśliwie można lepiej oddychać, ale za to robi się gorąco. Wreszcie docieramy znowu do Rhino Point i można chwilę odpocząć i się przebrać. W oddali widać już Saddle Hut. Do obozu dochodzimy ok. 11.00.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dzień 5. Mt. Meru, droga ze szczytu jest trudna

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dzień 5. Mt. Meru, droga ze szczytu jest trudna 2

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dzień 5. Mt. Meru, droga ze szczytu jest trudna 3

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dzień 5. Mt. Meru, droga ze szczytu, nie wiem jak tędy wszedłem

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dzień 5. Mt. Meru, droga ze szczytu, popiół i żwir

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dzień 5. Mt. Meru, droga ze szczytu, Ash Cone i Kili

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dzień 5. Mt. Meru, droga ze szczytu, Ash Cone

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dzień 5. Mt. Meru, droga ze szczytu jest trudna i daleka

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dzień 5. Mt. Meru, droga ze szczytu, nareszczie znowu Rhino Point

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dzień 5. Mt. Meru, droga ze szczytu, widac zielone dachy Saddle Hut

W obozie od razu do łóżka, ale nie mogłem zasnąć. Udało mi się zdrzemnąć jakąś godzinkę, potem szybkie pakowanie się i obiad. Ruszamy zaraz w dół z powrotem do Miriakamba Hut. Jeden z Kanadyjczyków uszkodził sobie nogę, więc idą powoli z tyłu, ja wraz z rangerem prowadzę. Droga w dół jest ciężka, ślizgamy się w błotnistej ziemi, powinienem się wspierać kijami, ale nie chce ich mi się wyciągać. Udaje mi się chyba zawstydzić trochę rangera, bo wypatruję w buszu antylopę szybciej od niego.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dzień 5. Mt. Meru, droga ze szczytu, znowu Backbone of Elephant

Około 17.30 dochodzimy do obozu. Jeszcze tylko kolacja i około 20.00 nareszcie spać.

Komentarze
  1. andreas pisze:

    Zdjecia: dla mnie „bomba”, czyli na poziomie, optyczne.pl

Dodaj komentarz