Szklana róża, czyli śniegi Kilimandżaro, 22.04 – dzień 6

Posted: 2013/04/22 in Uncategorized

Ranek zaczyna się od mgły, nie widać szczytów, na których byłem wczoraj. Zaraz po śniadaniu płace ludziom napiwki. Daję także trochę pieniędzy rangerowi, chyba nawet nieco za dużo, ale nie mam drobniejszych nominałów. Wszyscy wydają się zadowoleni, więc chyba jest OK.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dzień 6. Mt. Meru, Miriakamba Hut, widok na szczyt Mt. Meru

Ruszamy z opóźnieniem ze względy na Kanadyjczyka z uszkodzonym kolanem. Kuleje, ale radzi sobie dzielnie, bo zejście po stromiźnie nie jest łatwe. Buty na szczęście wytrzymały, chociaż czubki mocno się pozdzierały. Słychać krzyki ptaków z czymś w rodzaju grzywy na dziobach. Mwinyi nazywa je Hornhills, bo podobno dźwięki jakie wydają brzmią jak trąbka. Mówi, że kameleony, którymi ptaki się żywią zmieniają kolor na ten dźwięk. Schodzimy dalej, mocno czuję  w kolanach zejście. Przy Grand Stone łapie nas krótki deszcz. Schodzimy jeszcze niżej i robi się gorąco. Po chwili zbaczamy ze ścieżki i ranger prowadzi nas w głąb dżungli.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dzień 6. Mt. Meru, Ranger wypatruje bawołów

Słychać szum wody, za moment widać strumień i spadający przez wyrwę w skalnej niszy wodospad. Wspaniałe miejsce. Woda spada ze skał tak chyba z 30 metrów i rozbija się na dole, dalej tworząc ten sam strumień, który przepływał przez polanę z bawołami.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dzień 6. Mt. Meru, ukryty wśród skał wodospad

Wchodzę trochę pod spadającą wodę, akurat tak żeby się trochę przemoczyć i zaraz idziemy dalej.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dzień 6. Mt. Meru, chłodny prysznic w wodospadzie

Spotykamy jeszcze dwie kobiety z strojach rangerów i karabinami. Za kilka minut wychodzimy na znajomą polanę z bawołami. Jesteśmy znacznie bliżej niż pierwszego dnia, więc ranger każe nam być cicho i ostrożnie. Po chwili wychodzimy na drogę i już jesteśmy przy bramie Momella Gate. Jest ok. 11.00

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dzień 6. Mt. Meru, pożegnanie, szczyt tonie w chmurach

Przy bramie czekamy jeszcze jakiś czas  na certyfikaty zdobycia Mt. Meru. Za pierwszym razem ranger myli mi się w nazwisku, ale nie ma problemu, od razu wypisuje nowy. Mwinyi skarży się, że ranger chciał od niego dodatkowych pieniędzy, a wcale mu się nie należały. Na szczęście możemy już wracać. Macham ręką Kanadyjczykom na pożegnanie wracamy tym samym busikem do hotelu. Docieramy ok. 14.00. Pierwsza rzecz to prysznic, potem pranie i suszenie rzeczy, które zamierzam zabrać na Kilimandżaro. Na jutro planuję zwiedzanie Moshi. Umawiam się z Mwiny’im na 10.00. Spać kładę się ok. 21.

Dodaj komentarz