Na wstępie chciałbym gorąco podziękować wszystkim tym, dzięki którym cała wyprawa zakończyła się sukcesem, a w szczególności.
– grupie Kilimanjaro Heroes (www.kilmanjaroheroes.com.pl), czyli Evaristowi, Mwinyi’emu, Dicksonowi, Abarahamowi i wszystkim pozostałym , których imion niestety nie spamiętałem, za doskonałe przygotowanie, opiekę i wielką pomoc,
– koledze Bogusławowi Góralowi, ze sklepu Salewa w Warszawie (www.salewa.waw.pl), za użyczenie sprzętu, który okazał się rewelacyjnie przydatny w trudnych warunkach,
– neurochirurgom, doktorowi Przemysławowi Kunertowi za operację dysku oraz doktorowi Rafałowi Górskiemu za zacementowanie kręgu, a także fizjoterapeutce, pani Grażynie Adamczyk i doktorowi Michałowi Dwornikowi z Centrum Rehabilitacji REHApunkt w Piastowie (www.rehapunkt.eu) oraz zespołowi rehabilitacyjnemu z oddziału Enelmedu w C.H. Arkadii w Warszawie za doprowadzenie do stanu używalności,
– wypożyczalni sprzętu sportowego Orbisfera (www.orbisfera.pl), za inicjatywę, która pozwoliła mi dojść do formy bez wychodzenia z domu – wypożyczyłem od nich orbitrek, na którym trenuję regularnie do dziś, szykując się już do kolejnej wyprawy,
– koleżankom i kolegom z pracy, którzy życzyli mi powodzenia, a z koleżanek w szczególności Basi, Justynce i Kasi (w kolejności alfabetycznej) :),
– koleżankom i kolegom z pracy, którzy nie życzyli mi powodzenia, bo i tacy byli, za dodatkowa motywację i satysfakcję z osiągnięcia celu,
– byłej małżonce Renacie i mojej ukochanej córeczce Paulince, obie niedwuznacznie dawały mi do zrozumienia, że coś mi zaszkodziło na mózg. I słusznie.
Parę słów o przygotowaniach, ekwipunku i kosztach.
Całość mojej eskapady to koszt 4500 – 5000 USD + ekwipunek.
Z tego 1000 USD to koszt przelotów z i do Polski, około 1000 Mt. Meru, ok. 1400 Kilimandżaro i 1500 safari. To już z napiwkami. Do tego jeszcze dochodzi hotel (20 USD za noc), wizy (80 USD) i przejazdy lokalne (ok. 150 USD z przelotem do Dar Es Salaam).
Z ekwipunku najdroższy był sprzęt fotograficzny. Od razy polecam brać dwa aparaty, główny z dużym zoomem (na zwierzęta) i szerokim kątem lub dobrą funkcją panoramy do zdjęć krajobrazów i kieszonkowy, oba z dodatkowymi akumulatorami, a na safari koniecznie lornetkę. Dobrze, żeby aparaty miały możliwie jasne obiektywy, bo w lesie bywa dość ciemno.
Z ekwipunku ważne są:
Peleryna – super sprawa. Ja miałem pelerynę Lafuma, zapinaną z przodu, co dawało lepszą wentylację. Peleryna nie dość, że chroniła mnie przed deszczem, to jeszcze zabezpieczała plecak, tak, ze oryginalnego pokrowca nawet nie wyjąłem.
Plecaki – polecam jak najlżejsze i wodoodporne. Ja miałem plecak Wisportu Quark 40 z porządnej Cordury, który sprawował się nienagannie, ale jest dość ciężki. Nie do końca jest w nim też chyba przemyślana budowa klapy. Natomiast jakościowo – super! Duży plecak to zaś Wolfgang Globtrotter III 75. Super pakowny, choć i tak ledwo się pomieściłem, ale też ciężki i materiał potrafi przemoknąć, więc pokrowiec i impregnacja są konieczne. Zaleta to natomiast bardzo wygodny system nośny, wygląda na bliźniaczy z Karrimorem. Natomiast w sumie wystarczyłby dowolny duży plecak, albo miękka torba, bo tragarze i tak pakowali go zwykle do do worka i nieśli na głowach. Na czas przelotu samolotem duży plecak pakowałem do szczelnego worka 100l, żeby nie uszkodzić systemu nośnego.
Buty – miałem buty trekkingowe The North Face oraz górskie Zaberlainy Vioz, oba z Goretexem. North Face sprawował się nieźle, tyle, że czubki się poodklejały i pewnie ich już nigdy nie doczyszczę z wulkanicznego pyłu i błota, natomiast ze szczelnością nie było problemu, pomimo że przy wejściu na Kili bardzo często brodziło się w wodzie. Jeszce jedną wyprawę powinny wytrzymać, ale dalej to już bałbym się je zabrać. Natomiast podeszwa Vibram fatalnie ślizgała się na mokrych kamieniach i w błocie. To były jedyne momenty kiedy, mówiąc kolokwialnie, zaliczałem glebę. Nie wiem, czy to cecha tego konkretnie modelu, czy ogólnie takiej podeszwy, ale sugeruję w miarę możliwości sprawdzić, np. wylewając trochę wody na wypolerowaną posadzkę. Zamberlainy natomiast miałem na nogach tylko przy wchodzeniu wchodzeniu i zejściu ze szczytu Kili. Nie miałbym uwag, gdyby nie to, że fatalnie uszkodziłem w nich sobie paznokieć palca u nogi, kopiąc w ukryty w popiele kamień przy zejściu z Kili. Cała reszta bez uwag.
Spodnie – przez większość czasu nosiłem spodnie trekkingowe Shoffela z odpinanymi nogawkami i sprawowały się znakomicie, przewiewne i wygodne. Na wyższy teren miałem spodnie Salewy. W sumie świetne spodnie, wbrew obawom nie było mi w nich gorąco, natomiast przemokły mi przy schodzeniu z Lava Tower. Wszyte zaczepy na sznurowadła potrafiły mi też kaleczyć matę, przy zakładaniu w namiocie, więc trzeba na nie uważać. Natomiast same spodnie bardzo wygodne.
Kurtka – miałem kurtkę The Noth Face z Gretexem XCR i podpinką z widstoppera. W sumie mam mieszane uczucia. Korzystałem głównie z windstopperowej wpinki i paskudnie się niej pociłem, aż trzeba było ją suszyć. Za to przy wejściu na Kili przewiewało mnie na wylot. Była też dość ciężka. Dzisiaj pewnie szukałbym czegoś innego.
Koszule – jako warstwa chroniąca od słońca i nieco ocieplająca. Doskonale sprawdziła się koszula Salewy chroniąca przed owadami. Wprawdzie rękawy musiałem podwijać, bo rozmiarówka jest szyta na osoby raczej wysokie i szczupłe, a ja się do takich nie zaliczam, ale w upałach cienki i rozciągliwy materiał był szalenie wygodny, przewiewny i chronił przed słońcem i faktycznie nic mnie wtedy nie pogryzło. Ważne jest też, że koszula błyskawicznie wysychała. Rozczarowałem się natomiast do koszuli z Mammuta, która nie chroniła ani od wiatru, ani od zimna, szybko się przepacała i długo schła. Przynajmniej była przewiewna, ale drugi raz bym jej nie wziął.
Bielizna i drobiazgi – najpierw kapelusz, znakomita sprawa, chroni i od deszczu i od słońca. Potem dobre okulary chroniące głównie przed ultrafioletem, ja miałem okulary Uvexa, ważne, żeby chroniły też boki oczu. Ciepła czapka, to raczej na atak na szczyt, w pozostałe dni jest zazwyczaj dość ciepło za dnia, warto mieć tylko coś do zasłonięcia usu, np. taką opaskę windstopperową, jak ja miałem z Salewy. Natomiast ciepła i BARDZO CIEPŁA bielizna na noc i na wejście na szczyt jest konieczna. Ja miałem Alpino Skin Salewy z wełny merynosa i chyba dzięki temu nie zamarzłem po drodze na szczyt, a do spania też się przydawała. W pozostałe dni wystarczy zwykła bielizna termoaktywna i kalesony, z tym, ze trzeba mieć świadomość, że czasem trzeba spać w kilku warstwach naraz, a przepoconej w dzień prać ani suszyć nie ma jak. Podobnie ze skarpetami, ja używałem głównie Wisportu i były OK. Na atak na Kili przydały mi się też legginsy, takie jak dla biegaczy jako środkowa warstwa i w sumie w nogi nie było mi zimno.
Przygotowania – zgodnie z zaleceniem doktora Kunerta rehabilitację zacząłem tydzień po operacji, czyli jakoś zaraz po Bożym Narodzeniu, tuż przed Sylwestrem wypożyczyłem też orbitrek i zacząłem trenować po godzinę dziennie, robiąc minimum 1000 kcal. Przerwę zrobiłem na tydzień, po operacji naczyniaka, potem dodatkowo zacząłem chodzić na siłownię. W sumie około 20-30 godzin rehabilitacji, 100 godzin, czyli 100 000 kcal na orbitreku i 10 treningów obwodowych na siłowni w 100 dni. Wystarczyło.
Podsumowanie.
Zdobyłem Mt. Meru i zdobyłem Kilimandżaro, dach Afryki i jeden ze szczytów Korony Swiata. Mam z tego powodu pewną satysfakcję. Ale nie z samego wejścia, tylko z tego, że udało mi się przełamać wszelkie trudności, zrealizować cały plan, który w ostateczności postawił mnie na szlaku. Wszystkie przygotowania, zbieranie ekwipunku, wybór ekipy, plan wyprawy, operacje, rehabilitacje, ciężki treningi zmierzały tylko do tego, a mnie udało się pokonać przeszkody, czasem wielkim kosztem i wysiłkiem, ale udało się. Wbrew rozsądkowi, kiedy rozum pukał się w czoło, kierując się tylko pragnieniem serca. A potem wystarczyło już tylko iść do przodu. I tak sobie szedłem aż do szczytu, gdzie zostawiłem moją szklaną różę. Taki głupi charakter. Trudno było tylko wrócić. Bo tam na górze, wśród skał i lodu, tam można spotkać prawdziwego siebie, tam nie ma miejsca na udawanie, hipokryzję i oportunizm. Nie ma chciwości i zakłamania, nie ma próżnych ambicyjek. Góra oczyszcza z całego tego śmiecia. Idzie się naprzód póki starcza serca, albo się rezygnuje. Tam na górze jest po prostu dużo lepiej. Wiem to, bo tam byłem.