Lot mija bez problemów, rano budzę się i za oknem widzę coś takiego:
Coś mi się wydaje, że to jeszcze nie koniec mojej podróży. Być może Kilimandżaro to dopiero początek drogi, a gdzie koniec, tego nie wiem.
Po 6 rano lądujemy na Schiphol. Żeby dojść do mojej bramki, muszę przejść kolejną kontrolę bagażu. Strażnikom coś się mocno nie podoba, rewidują mi bagaż dokładnie, wreszcie okazuje się, że kawa, którą wczoraj kupiłem, na ich skanerach wygląda jak płyn. Idę dalej, lotnisko jest naprawdę wielkie i dojście zajmuje ze 40 minut. Wreszcie lecę do Polski.
Lot trwa około godziny, jeszcze tylko drugie tyle czekania na bagaż i około 13.00 jestem w domu. Ano wróciłem!