Wstaję ok. 7.00, żeby móc spokojnie skorzystać z toalety i spróbować trochę się umyć. Śniadanie podobne do wczorajszego obiadu, są też naleśniczki. Do kolejnego obozu Saddle Hut ruszamy po 8.00. Ranger się przebrał w cywilne ciuszki, ale karabin niesie dalej.
Droga szybko zamienia się w wąską ścieżkę, a właściwie schody ze stopniami z gałęzi. Idziemy przez gęsty las, na ścieżce widać ślady bawołów. Stromizna rośnie, właściwie idzie się niemal jak po drabinie. Grupa się rozpada, przodem idę ja z rangerem, reszta zostaje parędziesiąt metrów z tyłu. Znowu bushbug i białe małpy. Po ok. 2 godzinach dochodzimy do Elephant Back Ridge. O ile zrozumiałem kiedyś tu spadł ze stromizny słoń i złamał sobie kręgosłup. Z jednej strony gesty las, z drugiej przepaść. Robimy tu odpoczynek. Dalej znowu stromizna. Roślinność robi się widocznie niższa i wreszcie ok. 13.00 dochodzimy do Saddle Hut (3500 m.).
W Saddle Hut nie ma noclegu, tylko krótki odpoczynek i obiad. Potem na rozgrzewkę wejście na wznoszący się obok szczyt Little Meru. Na Little Meru wchodzę już tylko z Mwinyi. Ruszamy koło 16.00, rozmawiamy filmach na górę dochodzimy ok. 17.00. Robię zdjęcia. Widok przepiękny, niezwykłe kształty wzgórz na rozciągającej się pod nami równinie, oświetlony zachodzącym słońcem masyw Kilimandżaro. Pokazuję Mwynyi’emu lecący pod nami samolot, chyba na lotnisko Kilimanjaro Airport. Z drugiej strony wejście na szczyt Mt. Meru. Nie wygląda to na prostą drogę. Schodzimy szybko, bo zaczyna się ściemniać. O 18.00 jesteśmy z powrotem w obozie.
Po kolacji krótki sen, właściwie drzemka, tak ze dwie godziny. Około północy budzi mnie Mwinyi.